ROZDZIAŁ 5
________
Witam, po dwuletniej przerwie ;)
Postanowiłam w końcu dokończyć opowiadanie, tak jak obiecałam Wam i sobie na samym początku. Dziękuję za wszystkie miłe i motywujące komentarze.
ROZDZIAŁ
5
Kilkunastodniowy urlop dla zespołu
kończył się jutro. Monte jako dyrektor muzyczny zwołał na ten dzień zebranie
organizacyjne. Do każdego wysłał e mail, ale do Toma postanowił wybrać się
osobiście, zważywszy na zaistniałą sytuację osobistą basisty.
Gdy stanął pod drzwiami jego hotelowego pokoju miał nadzieję, że
mężczyzna doprowadził siebie i swoje sprawy do względnego porządku. Ostatecznie
Adam miał mu w tym pomóc, a co jak co oni mieli na siebie dobry wpływ. Zapukał
raz i drugi, ale bez efektu. Chciał już odejść, kiedy usłyszał cichą rozmowę.
Zdziwił się, gdyż zdecydowanie były to damskie głosy. Spojrzał na numer
widniejący na drzwiach myśląc, że może się pomylił, ale ten był właściwy.
Ponownie zapukał.
- Tommy otwórz
proszę.. – przesunął dłonią po brodzie w geście zniecierpliwienia, przeczuwając
coś niedobrego.
- Tommy.. –
powtórzył w chwili, gdy usłyszał szczęk otwieranych drzwi. Przed nim stały dwie
półnagie kobiety, aż kipiące tanim seksem. Bez namysłu wtargnął do środka,
rozglądając się za młodszym kolegą.
- Tommy? Gdzie
on jest? – Spytał stanowczo, mierząc wzrokiem obojętnie przyglądające mu się
prostytutki. Jedna z nich wskazała palcem na łazienkę.
- Ok, koniec
imprezy. Zabierajcie rzeczy i wynocha ale już!
Kobiety
obdarzyły go niezadowolonym spojrzeniem i wyszły, trzaskając za sobą drzwiami.
Blondyn przysłuchiwał się
wszystkiemu od początku. Nie miał jednak odwagi wyjść. W tej chwili czuł się
jeszcze podlej, niż w momencie opuszczania knajpy i pozostawienia Lamberta
samemu sobie z ostrymi, jak sztylety słowami, które powbijał mu prosto w serce.
Mężczyzna szybko
się ubrał, przemył twarz zimną wodą i powoli nacisnął klamkę, by zacząć pić
piwo, którego nawarzył. Pitman siedział na krześle i patrzył na przyjaciela, a
właściwie na cień, który z niego pozostał.
- Mój Boże,
Tom!..- Brunetowi zabrakło słów. - .. co się z Tobą dzieje do cholery?!
Sądziłem, że rozmowa z Adamem pomoże Ci się ogarnąć, ale widzę, że jest gorzej
niż było.. – Rzekł dość stanowczo.
Ratlif nie miał
dość odwagi, by podnieść wzrok choć na chwilę. Długo milczał, bo wewnętrznie
toczył ze sobą bój, nie potrafiąc, wydusić z siebie choćby zdania. Wszystko go
przytłaczało i tak ciężko było przyznać się do błędu.
- Spieprzyłem
wszystko… absolutnie wszystko. – Mruknął mocno zachrypniętym głosem. –
Przysięgam, że stawię się na ostatnie dwa koncerty zgodnie z umową, a później
znikam. – Trzęsącymi się dłońmi odpalił papierosa, zaciągając się dymem.
- Bardzo mi
przykro, ale wiesz, że rozwód to nie koniec świata. – Odparł spokojnie Monte,
kładąc dłoń na jego ramieniu w geście zrozumienia, współczucia ale i
pocieszenia choć nieco marnego.
- Nie tylko o
tym mówiłem, ale przede wszystkim o… Adamie. – Szepnął, czując, jak wilgotnieją
mu oczy.
Brunet ściągnął
brwi, odwracając go bardziej w swoją stronę.
- Tommy.. nie
odpowiadasz za czyjeś uczucia. Przyjaźniliście się tyle lat i Adam doskonale
wiedział na co się decyduje. Jesteś wartościowym człowiekiem i myślę, że on
właśnie tym się kierował, pozostając przy tobie. Jeżeli dopiero teraz dotarło do
ciebie, to że on cię kocha, to wiedz, że mleko się rozlało już wiele lat temu.
Każdy z was obrał własną drogę do spełnienia, tym bardziej, że jesteś poza jego
zasięgiem. – Monte mówił wolno i jak mu się wydawało, rzeczy oczywiste, a
jednak z każdą chwilą blondyn wylewał z siebie coraz więcej łez.
- Masz rację!-
Zgodził się z rozmówcą, po czym w przypływie złości i wszystkich skumulowanych
emocji, które pękły w nim jak bańka mydlana. Zrzucił z małego stolika wszystko
co tam było, robiąc okropny rumor w pomieszczeniu, jednocześnie krzycząc. –
Jestem sukinsynem i cholernym tchórzem! Zraniłem go i zostawiłem samego. Nie
mam odwagi , by spojrzeć mu w oczy.. i przeprosić. Z resztą on pewnie nie chce
mnie już znać… Kurwa! Boję się, że on… że on mógł zrobić coś głupiego.
Brunet złapał go
za ramiona i przygwoździł całym sobą do ściany. – Uspokój się! – Huknął na
niego, mówiąc. – Twierdzisz, że Lambertowi mogło się coś stać?! A ty do cholery
zabawiasz się z dziwkami!- Spojrzał mu twardo w oczy, w których zmieszały się
wszystkie emocje, gniew, strach, żal. – Przypierdoliłbym ci! Milcz! – uprzedził
go, widząc że ten chce coś powiedzieć. – Zbieraj cztery litery i jedziemy do
Adama. Módl się, żeby był cały i zdrowy, bo nie ręczę za siebie!
Obaj w milczeniu wybiegli w stronę
auta. W drodze Monte próbował dzwonić do wokalisty, lecz w odpowiedzi usłyszał
przepełnioną już skrzynkę pocztową. Atmosfera robiła się coraz gęstsza, a
wyobraźnia zaczęła pracować na najwyższych obrotach.
Zapadał już zmrok, a w domu artysty
panowała cisza i kompletna ciemność, jego samochód stał pod domem. Mężczyźni
pukali i dzwonili do domu, ale bez rezultatu. Monte wołał Adama i sprawdzał,
czy któreś z drzwi lub okien nie są czasem otwarte, niestety wszystko było
szczelnie zamknięte. Blondyn w tym czasie szukał jakiegoś klucza pod
wycieraczką, w doniczkach ogrodowych kwiatów i pod kamieniami wzdłuż ścieżki.
Nagle, jak rażony piorunem pobiegł do niewielkiej szopki z narzędziami
ogrodniczymi, gdzie na krokwi tuż pod dachem w niewielkim zgłębieniu schowany
był do niej klucz. Przypomniał sobie, jak się z Lambertem umawiali, że w razie
potrzeby klucze do domu ukryje w puszcze po ich ulubionym kakao. Dokładnie w
taki sam sposób postąpił Tommy w swoim domu, byłym domu. Przez chwilę na samo
wspomnienie zrobiło mu się ciepło na sercu, mieli do siebie takie zaufanie…
- Monte pomóż
mi! – Krzyknął. – Szukaj puszki po kakao, tam będą klucze. – Szybko wyjaśnił,
przeszukując zagracone ciasne pomieszczenie. Za jedyny punkt światła musiały im
wystarczyć telefony, gdyż żarówka była spalona. Brunet już miesiąc temu miał ją
wymienić, po tym, jak Tommy chcąc skosić trawę zrobił zwarcie, podłączając tu
kosiarkę. To było fajne popołudnie z przyjacielem, pomyślał blondyn,
uśmiechając się pod nosem na samo wspomnienie tego dnia.
- Mam! –
Oznajmił radośnie Pitman, wyrywając młodszego z zamyślenia. – Chwila, tu
jeszcze coś jest, jakaś karteczka.. – mówił, odwijając recepturkę i podając
zwitek zaskoczonemu Ratlifowi. – Pewnie do ciebie, czytaj byle szybko. Mam złe
przeczucia..- Spojrzał na przyjaciela takim wzrokiem, że ten aż się w sobie
skulił, wiedząc, że całe to zamieszanie to wyłącznie jego wina. Tom trzęsącymi
się dłońmi rozwinął liścik. Zimny dreszcz przebiegł mu wzdłuż kręgosłupa, gdy
przeczytał pierwsze zdania.
„Jesteśmy jacy jesteśmy, i to
wszystko. Jak ta stara celtycka legenda o ptaku z cierniem w piersi,
wyśpiewującym z siebie duszę, by umrzeć, ponieważ coś go do tego pcha i zmusza.
Możemy zdawać sobie sprawę, że czynimy źle, ale ta wiedza w niczym nie zmienia
naszego postępowania. Każde z nas ma swoją własną pieśń i jest przekonane, że
wspanialszej nie znał świat. Rozumiesz? Sami stwarzamy własne ciernie, nigdy
ani przez chwilę nie zastanawiając się nad kosztami. Pozostaje nam cierpienie i
wmawianie sobie, że warto było.
Ptak z cierniem w piersi wypełnia
niezmienne prawo. Coś niezrozumiałego pcha go, by przebił się i zginął,
śpiewając.
W chwili gdy cierń wchodzi w ciało,
nie pojmuje jeszcze, że to śmierć. Śpiewa i śpiewa, aż zabraknie mu tchu. Lech
my, gdy wbijamy ciernie w nasze piersi, jesteśmy świadomi, a mimo wszystko
robimy to. Mimo wszystko.”**
Basista, czuł że brakuje mu powietrza, a łzy rozmazały wszystko w zasięgu
jego wzroku. Nie mógł uwierzyć w to co przeczytał, było tam tyle bólu..
Kojarzył te słowa, nie pamiętał tylko skąd, jednak w tej chwili musiał ratować
najbliższą mu osobę.
Kiedy dobiegł do drzwi frontowych, Monte właśnie uporał się z zamkiem i
mogli wejść. Blondynowi serce waliło jak młotem, nie zastanawiając się od razu
ruszył do sypialni, która była azylem wokalisty. Nie miał problemu z trafieniem
tam, bo doskonale znał rozkład jego domu. Po chwili mieszkanie wypełnił krzyk
najmłodszego z nich. Adam wyglądał jakby spał spokojnie, ale cały bałagan wokół
niego napawał przerażeniem. Ubrania walały się po podłodze, łóżku do tego
wszędzie były porozrzucane kartki papieru. Wyglądało to jakby jego pokój
nawiedziło tornado i do tego szafka nocna wokół, której było chyba pół apteki.
Niepokój Tommy’iego wzbudził pusty
blister i pudełko po tabletkach uspokajających oraz przewrócona szklanka na
szafce. Basista był bliski paniki, ale resztki rozsądku kazały mu budzić
przyjaciela. –Adam! Błagam cię otwórz oczy.. Adam, proszę..! Adam do cholery!
Adam! – Brunet delikatnie się poruszył, próbując otworzyć oczy, lecz na nic
więcej nie miał siły pogrążony we własnym świecie snu. – Nie, nie, nie.. Adam
kochanie, nie poddawaj się! Skarbie jestem przy tobie.. Adam.. – Ostanie słowo
wypowiedział z taką rozpaczą w głosie, jakby już nigdy więcej miał go nie
zobaczyć.
Pitman w
międzyczasie wezwał pogotowie, przekazując dyżurnej wszystko co wiedział. Położył
dłoń na ramieniu basisty, bo go trochę uspokoić. – Zaraz będzie karetka, Adam
to silny facet.. – Więcej nie zdołał powiedzieć, nie umiał znaleźć odpowiednich
słów.
* Cytat pochodzi z "Ptaki ciernistych krzewów" - Colleen McCullough