czwartek, 28 lipca 2016

ROZDZIAŁ 5

ROZDZIAŁ 5

________

Witam, po dwuletniej przerwie ;)
Postanowiłam w końcu dokończyć opowiadanie, tak jak obiecałam Wam i sobie na samym początku. Dziękuję za wszystkie miłe i motywujące komentarze. 


ROZDZIAŁ 5

            Kilkunastodniowy urlop dla zespołu kończył się jutro. Monte jako dyrektor muzyczny zwołał na ten dzień zebranie organizacyjne. Do każdego wysłał e mail, ale do Toma postanowił wybrać się osobiście, zważywszy na zaistniałą sytuację osobistą basisty.
Gdy stanął pod drzwiami jego hotelowego pokoju miał nadzieję, że mężczyzna doprowadził siebie i swoje sprawy do względnego porządku. Ostatecznie Adam miał mu w tym pomóc, a co jak co oni mieli na siebie dobry wpływ. Zapukał raz i drugi, ale bez efektu. Chciał już odejść, kiedy usłyszał cichą rozmowę. Zdziwił się, gdyż zdecydowanie były to damskie głosy. Spojrzał na numer widniejący na drzwiach myśląc, że może się pomylił, ale ten był właściwy. Ponownie zapukał.
- Tommy otwórz proszę.. – przesunął dłonią po brodzie w geście zniecierpliwienia, przeczuwając coś niedobrego.
- Tommy.. – powtórzył w chwili, gdy usłyszał szczęk otwieranych drzwi. Przed nim stały dwie półnagie kobiety, aż kipiące tanim seksem. Bez namysłu wtargnął do środka, rozglądając się za młodszym kolegą.
- Tommy? Gdzie on jest? – Spytał stanowczo, mierząc wzrokiem obojętnie przyglądające mu się prostytutki. Jedna z nich wskazała palcem na łazienkę.
- Ok, koniec imprezy. Zabierajcie rzeczy i wynocha ale już!
Kobiety obdarzyły go niezadowolonym spojrzeniem i wyszły, trzaskając za sobą drzwiami.
            Blondyn przysłuchiwał się wszystkiemu od początku. Nie miał jednak odwagi wyjść. W tej chwili czuł się jeszcze podlej, niż w momencie opuszczania knajpy i pozostawienia Lamberta samemu sobie z ostrymi, jak sztylety słowami, które powbijał mu prosto w serce.
Mężczyzna szybko się ubrał, przemył twarz zimną wodą i powoli nacisnął klamkę, by zacząć pić piwo, którego nawarzył. Pitman siedział na krześle i patrzył na przyjaciela, a właściwie na cień, który z niego pozostał.
- Mój Boże, Tom!..- Brunetowi zabrakło słów. - .. co się z Tobą dzieje do cholery?! Sądziłem, że rozmowa z Adamem pomoże Ci się ogarnąć, ale widzę, że jest gorzej niż było.. – Rzekł dość stanowczo.
Ratlif nie miał dość odwagi, by podnieść wzrok choć na chwilę. Długo milczał, bo wewnętrznie toczył ze sobą bój, nie potrafiąc, wydusić z siebie choćby zdania. Wszystko go przytłaczało i tak ciężko było przyznać się do błędu.
- Spieprzyłem wszystko… absolutnie wszystko. – Mruknął mocno zachrypniętym głosem. – Przysięgam, że stawię się na ostatnie dwa koncerty zgodnie z umową, a później znikam. – Trzęsącymi się dłońmi odpalił papierosa, zaciągając się dymem.
- Bardzo mi przykro, ale wiesz, że rozwód to nie koniec świata. – Odparł spokojnie Monte, kładąc dłoń na jego ramieniu w geście zrozumienia, współczucia ale i pocieszenia choć nieco marnego.
- Nie tylko o tym mówiłem, ale przede wszystkim o… Adamie. – Szepnął, czując, jak wilgotnieją mu oczy.
Brunet ściągnął brwi, odwracając go bardziej w swoją stronę.
- Tommy.. nie odpowiadasz za czyjeś uczucia. Przyjaźniliście się tyle lat i Adam doskonale wiedział na co się decyduje. Jesteś wartościowym człowiekiem i myślę, że on właśnie tym się kierował, pozostając przy tobie. Jeżeli dopiero teraz dotarło do ciebie, to że on cię kocha, to wiedz, że mleko się rozlało już wiele lat temu. Każdy z was obrał własną drogę do spełnienia, tym bardziej, że jesteś poza jego zasięgiem. – Monte mówił wolno i jak mu się wydawało, rzeczy oczywiste, a jednak z każdą chwilą blondyn wylewał z siebie coraz więcej łez.
- Masz rację!- Zgodził się z rozmówcą, po czym w przypływie złości i wszystkich skumulowanych emocji, które pękły w nim jak bańka mydlana. Zrzucił z małego stolika wszystko co tam było, robiąc okropny rumor w pomieszczeniu, jednocześnie krzycząc. – Jestem sukinsynem i cholernym tchórzem! Zraniłem go i zostawiłem samego. Nie mam odwagi , by spojrzeć mu w oczy.. i przeprosić. Z resztą on pewnie nie chce mnie już znać… Kurwa! Boję się, że on… że on mógł zrobić coś głupiego.
Brunet złapał go za ramiona i przygwoździł całym sobą do ściany. – Uspokój się! – Huknął na niego, mówiąc. – Twierdzisz, że Lambertowi mogło się coś stać?! A ty do cholery zabawiasz się z dziwkami!- Spojrzał mu twardo w oczy, w których zmieszały się wszystkie emocje, gniew, strach, żal. – Przypierdoliłbym ci! Milcz! – uprzedził go, widząc że ten chce coś powiedzieć. – Zbieraj cztery litery i jedziemy do Adama. Módl się, żeby był cały i zdrowy, bo nie ręczę za siebie!
            Obaj w milczeniu wybiegli w stronę auta. W drodze Monte próbował dzwonić do wokalisty, lecz w odpowiedzi usłyszał przepełnioną już skrzynkę pocztową. Atmosfera robiła się coraz gęstsza, a wyobraźnia zaczęła pracować na najwyższych obrotach.

            Zapadał już zmrok, a w domu artysty panowała cisza i kompletna ciemność, jego samochód stał pod domem. Mężczyźni pukali i dzwonili do domu, ale bez rezultatu. Monte wołał Adama i sprawdzał, czy któreś z drzwi lub okien nie są czasem otwarte, niestety wszystko było szczelnie zamknięte. Blondyn w tym czasie szukał jakiegoś klucza pod wycieraczką, w doniczkach ogrodowych kwiatów i pod kamieniami wzdłuż ścieżki. Nagle, jak rażony piorunem pobiegł do niewielkiej szopki z narzędziami ogrodniczymi, gdzie na krokwi tuż pod dachem w niewielkim zgłębieniu schowany był do niej klucz. Przypomniał sobie, jak się z Lambertem umawiali, że w razie potrzeby klucze do domu ukryje w puszcze po ich ulubionym kakao. Dokładnie w taki sam sposób postąpił Tommy w swoim domu, byłym domu. Przez chwilę na samo wspomnienie zrobiło mu się ciepło na sercu, mieli do siebie takie zaufanie…
- Monte pomóż mi! – Krzyknął. – Szukaj puszki po kakao, tam będą klucze. – Szybko wyjaśnił, przeszukując zagracone ciasne pomieszczenie. Za jedyny punkt światła musiały im wystarczyć telefony, gdyż żarówka była spalona. Brunet już miesiąc temu miał ją wymienić, po tym, jak Tommy chcąc skosić trawę zrobił zwarcie, podłączając tu kosiarkę. To było fajne popołudnie z przyjacielem, pomyślał blondyn, uśmiechając się pod nosem na samo wspomnienie tego dnia.
- Mam! – Oznajmił radośnie Pitman, wyrywając młodszego z zamyślenia. – Chwila, tu jeszcze coś jest, jakaś karteczka.. – mówił, odwijając recepturkę i podając zwitek zaskoczonemu Ratlifowi. – Pewnie do ciebie, czytaj byle szybko. Mam złe przeczucia..- Spojrzał na przyjaciela takim wzrokiem, że ten aż się w sobie skulił, wiedząc, że całe to zamieszanie to wyłącznie jego wina. Tom trzęsącymi się dłońmi rozwinął liścik. Zimny dreszcz przebiegł mu wzdłuż kręgosłupa, gdy przeczytał pierwsze zdania.
            „Jesteśmy jacy jesteśmy, i to wszystko. Jak ta stara celtycka legenda o ptaku z cierniem w piersi, wyśpiewującym z siebie duszę, by umrzeć, ponieważ coś go do tego pcha i zmusza. Możemy zdawać sobie sprawę, że czynimy źle, ale ta wiedza w niczym nie zmienia naszego postępowania. Każde z nas ma swoją własną pieśń i jest przekonane, że wspanialszej nie znał świat. Rozumiesz? Sami stwarzamy własne ciernie, nigdy ani przez chwilę nie zastanawiając się nad kosztami. Pozostaje nam cierpienie i wmawianie sobie, że warto było.
            Ptak z cierniem w piersi wypełnia niezmienne prawo. Coś niezrozumiałego pcha go, by przebił się i zginął, śpiewając.
            W chwili gdy cierń wchodzi w ciało, nie pojmuje jeszcze, że to śmierć. Śpiewa i śpiewa, aż zabraknie mu tchu. Lech my, gdy wbijamy ciernie w nasze piersi, jesteśmy świadomi, a mimo wszystko robimy to. Mimo wszystko.”**
Basista, czuł że brakuje mu powietrza, a łzy rozmazały wszystko w zasięgu jego wzroku. Nie mógł uwierzyć w to co przeczytał, było tam tyle bólu.. Kojarzył te słowa, nie pamiętał tylko skąd, jednak w tej chwili musiał ratować najbliższą mu osobę.
Kiedy dobiegł do drzwi frontowych, Monte właśnie uporał się z zamkiem i mogli wejść. Blondynowi serce waliło jak młotem, nie zastanawiając się od razu ruszył do sypialni, która była azylem wokalisty. Nie miał problemu z trafieniem tam, bo doskonale znał rozkład jego domu. Po chwili mieszkanie wypełnił krzyk najmłodszego z nich. Adam wyglądał jakby spał spokojnie, ale cały bałagan wokół niego napawał przerażeniem. Ubrania walały się po podłodze, łóżku do tego wszędzie były porozrzucane kartki papieru. Wyglądało to jakby jego pokój nawiedziło tornado i do tego szafka nocna wokół, której było chyba pół apteki. Niepokój Tommy’iego  wzbudził pusty blister i pudełko po tabletkach uspokajających oraz przewrócona szklanka na szafce. Basista był bliski paniki, ale resztki rozsądku kazały mu budzić przyjaciela. –Adam! Błagam cię otwórz oczy.. Adam, proszę..! Adam do cholery! Adam! – Brunet delikatnie się poruszył, próbując otworzyć oczy, lecz na nic więcej nie miał siły pogrążony we własnym świecie snu. – Nie, nie, nie.. Adam kochanie, nie poddawaj się! Skarbie jestem przy tobie.. Adam.. – Ostanie słowo wypowiedział z taką rozpaczą w głosie, jakby już nigdy więcej miał go nie zobaczyć.
Pitman w międzyczasie wezwał pogotowie, przekazując dyżurnej wszystko co wiedział. Położył dłoń na ramieniu basisty, bo go trochę uspokoić. – Zaraz będzie karetka, Adam to silny facet.. – Więcej nie zdołał powiedzieć, nie umiał znaleźć odpowiednich słów.

* Cytat pochodzi z "Ptaki ciernistych krzewów" - Colleen McCullough
 

1 komentarz:

  1. Miło ponownie tutaj zajrzeć i zostać miło zaskoczona, że pojawił się kolejny odcinek :) Bardzo fajnie iż do nas wracasz i chcesz to dokończyć mimo upływu długiego czasu. To się ceni :) Pozdrawiam.
    Dominika

    OdpowiedzUsuń